ezyr ezyr
74
BLOG

Bredzenie we mgle

ezyr ezyr Polityka Obserwuj notkę 11

Śmierć prezydenta pod Smoleńskieego mocno zaburzyła prawicowych komentatorów. Nie widzę w tym niczego szczególnie dziwnego, bo katastrofa prezydenckiego samolotu była wstrząsem chyba dla wszystkich w Polsce. Wraz z prezydentem lecieli przecież przedstawiciele wszystkich opcji politycznych, niejednokrotnie pozostających w ostrym sporze z Lechem Kaczyńskim. Zginęły osoby powszechnie znanie, cenione, zasłużone. Prawica została jednak najmocniej tą katastrofą doświadczona. Zginął prezydent, który nie starał się specjalnie udawać, że chce być prezydentem wszystkich Polaków (PiS i jego zaplecze w zupełności mu wystarczali), zginęły osoby przez niego nominowane, sympatycy, posłowie i senatorowie z PiSu.

Szok spowodowany tym zdarzeniem - zawaleniem się dotychczasowego świata - ujawniał się etapami. W pierwszej fazie było to oburzenie na wszystkich, którzy będąc przeciwnikami politycznymi i krytykami prezydenta oraz towarzyszących mu polityków PiS śmieli wyrażać swój ból spowodowany ich śmiercią. Choć żal ten a czasami również łzy nie były reakcją wyłącznie na śmierć prezydenta, to prezydent zaczął symbolizować wszelką, niesłuszną ze względu na tragiczną śmierć, krytykę, z jaką pasażerowie tamtego lotu spotkali się za życia. Zgarnął tu w zasadzie wszystko. Nie słyszałem od prawicowych komentatorów wyrazów ubolewania czy posypywania głowy popiołem ze względu na słowa, jakie wcześniej kierowali wobec Sebastiana Karpiniuka czy Izabeli Jarugi-Nowackiej. W tym przypadku nie doszło do cudownej przemiany. Tym zmarłym nie zostały natychmiast zapomniane wszystkie autentyczne i wydumane przewiny, nie powtarzano w kółko ich wszystkich domniemanych lub autentycznych zasług. A tak się stało w przypadku prezydenta.

Kolejną fazą było już uświęcenie Lecha Kaczyńskiego. A skoro go już zaczęto uświęcać, to wypadało go pochować w miejscu dla Polaków świętym. To, że nikt się w tej sprawie z narodem nie konsultował, a teraz nikt nie ma odwagi, żeby się jednoznacznie do tego pomysłu przyznać, nie ma specjalnie znaczenia; zasłuchana wybiórczo w głos ludu prawica lubi się posługiwać polityką faktów dokonanych. Wyniesienie na Wawel prezydenta, który za życia głównie dzielił a nie jednoczył Polaków, zaspokajało potrzebę natychmiastowej gratyfikacji wywołaną stratą. Santo Subito!

Śmierć prezydenta i tłumy pogrążonych w żałobie rodaków na Krakowskim Przedmieściu zaczęły nadawać sens poglądom prawicowców i legitymizować - w ich mniemaniu - prezentowaną przez nich wcześniej wizję świata. Bardzo charakterystyczna jest tu wypowiedź Jan Pospieszalskiego z programu Warto rozmawiać z 15 kwietnia. Mówił on:

"To doświadczenie takiego poczucia, że nareszcie widzę, że to, co ja myślę - mój opis świata - zgadza się, jest prawdziwy, jest koherentny, bo on się uzupełnia z tym, co doświadczam tu na ulicy".

Widać z tych słów, że śmierć prezydenta Kaczyńskiego i doświadczenie, świadectwa wspólnoty żalu nareszcie uwolniły Pospieszalskiego od dręczących go zapewne wcześniej wątpliwości, że mógł być jednak w błędzie.

W tym samym programie Pospieszalski poszedł jeszcze dalej w szukaniu sensu katastrofy pod Smoleńskiem. Wraz z zaproszonymi gośćmi - Andrzejem Gwiazdą i Zdzisławem Krasnodębskim - popuścił wodze fantazji i przez kilkadziesiąt minut roztrząsał spiskową wersję wydarzeń: możliwość zamachu na prezydenta. 

W poniedziałek temat ten pociągnął w salonie Łukasz Warzecha. Kiedy w katastrofie ginie prezydent wraz z licznym gronem ważnych dla państwa postaci, zawsze należy brać pod uwagę i eliminować po kolei wszystkie możliwe scenariusze wydarzeń - zamach jest jednym z nich. Nie oznacza to jednak, że wszystkie scenariusze są równie prawdopodobne i że wszystkim należy od razu poświęcać równą uwagę. W tym przypadku wiele wskazuje na splot nieszczęśliwych wydarzeń: skrajnie niekorzystne warunki pogodowe, słabe przygotowanie nawigacyjne lotniska, sprawny - lecz nie najnowszy - samolot, piloci wojskowi, którzy nie legitymowali się szczególnie imponującym doświadczeniem, brak znajomości angielskiego przez obsługę lotniska, presja czasu, pod jaką znajdowali się piloci, być może - choć nie ma na to na razie i może w ogóle nie będzie żadnego potwierdzenia - presja wywierana na pilotów wprost (lub przez samą obecność na pokładzie) przez inne osoby. Wiadomo, że w takich warunkach, mając taki sprzęt do dyspozycji i takie lotnisko piloci nie powinni w Smoleńsku w ogóle lądować. Powinni udać się na inne lotnisko, nawet jeśli w rezultacie prezydent i towarzyszące mu osoby przybyłyby na uroczystości z wielogodzinnym opóźnieniem. 

Tak się jednak nie stało. Podjęli próbę lądowania zakończoną tragicznie. Tyle na razie wiemy. Pokusa wypełnienia tej pustki jest jednak silniejsza. Łukasz Warzecha zadaje pytania, choć w istocie snuje insynuacje. Robi to podszywając się pod racjonalność, a może tylko prezentując własną wersję racjonalności - racjonalność inaczej. Pełna analiza tego jego wynurzeń nie jest warta zachodu. Zwrócę więc uwagę na parę elementów.

 Warzecha mówi o trzech możliwych stopniach rosyjskiego zaangażowania: 

 

  1. Niedbalstwo kontrolerów, a nawet może pijaństwo.Nie można wykluczyć błędu kontrolerów. Podobnie jak błędu pilotów. Kontrolerzy jednak - w przeciwieństwie do pilotów - kilkakrotnie odradzali lądowanie, a to piloci podjęli próbę lądowania w warunkach, w których nie powinni jej podejmować. (O żarówkach nie będę się wypowiadał, szkoda czasu.)
  2. Złośliwe utrudnienie prezydentowi udziału w ceremonii z wartością dodaną w postaci kpin Palikota. Nie możemy tego całkowicie wykluczyć... ale Warzecha najwyraźniej wyczerpał cały zapas wyobraźni w punkcie pierwszym: zupełnie nie bierze pod uwagę tego, co działoby się po takiej wrednej prowokacji. Zrobiłaby się awantura, której rozmiary przyćmiłyby pierwsze oznaki zainicjowanego trzy dni wcześniej polsko-rosyjskiego ocieplenia. I po co to wszystko?
  3. Zamach na prezydenta zaplanowany przez najwyższe władze Rosji lub ich przeciwników. To scenariusz, który bez wątpienia należy wziąć pod uwagę - nawet jeśli w świetle tego, co już wiemy, wydaje się mało prawdopodobny - i wyeliminować. Kiedy to będzie się jednak robić, warto rozważyć motywy zamachu i możliwość oraz sposób jego realizacji. Tu Warzechy już nawet na bredzenie nie stać. Wcześniej gładko rozprawia się z wątpliwościami dotyczącymi wyborczych szans Kaczyńskiego oraz zagrożenia, jakie mógłby dla Rosji stanowić. Nie wyjaśnia jednak, w jaki sposób mógłby to zagrożenie zrealizować. O pobożnych życzeniach dotyczących powtórki wyborów sprzed pięciu lat nie warto się wypowiadać. Jak zrealizowano zamach, też się od Warzechy nie dowiemy. 23 pytania, jakie dalej stawia, wyglądają jak efekt spisanej na kolanie burzy mózgu. Gdyby redaktor poczytnego pisma zadał sobie trochę trudu, na część z nich sam udzieliłby sobie odpowiedzi, z częścią wstrzymałby się kilka dni, aż pojawi się więcej ustaleń, kilku nie zadałby wcale.

 
Ale Warzecha przepuszcza czytelnika przez maszynkę dwudziestu trzech pytań i wątpliwości, które poza szumem niewiele wnoszą. Dlaczego to robi? Wydaje mi się, że jest to kolejna faza reakcji na katastrofę, której początki widać już było u Pospieszalskiego. Wbrew doświadczeniom prawie pięciu lat marnej, sprawowanej w coraz większej izolacji wewnętrznej i zewnętrznej prezydentury, po uświęceniu osoby Kaczyńskiego i wybieleniu jego dokonań, przychodzi teraz czas na nadanie jego działaniom jeszcze jednego znaczenia. Jego prezydentura miała być tak ważna i wyjątkowa, że złe siły sprzysięgły się, aby ją przerwać i nie dać jej ponownie rozkwitnąć po wygranych na jesieni wyborach. Ta prawda układa się w koherentny obraz wsparty doświadczeniem tłumów na Krakowskim Przedmieściu. Pospieszalski roznieca lęki, mówiąc o lęku, który gnębi rzekomo społeczeństwo. Zarzuca rządowi, że nie zdementował wersji o zamachu, choć zebrana na ten temat na razie wiedza nie pozwala jeszcze  wykluczyć ani potwierdzić żadnej wersji. Warzecha idąc dalej tym tropem bredzi o tabu i mnoży pytania podpierając się "jak umi" racjonalnością. Zawsze jest szansa, że ktoś uwierzy w "prawdę" o wielkości Kaczyńskiego i "prawdę" o zaniechaniach lub potrzebie dodatkowych "eksperckich" pytań w wyjaśnianiu przyczyn katastrofy. A to się może ładnie przełożyć na dodatkowe głosy dla kandydata PiSu w czerwcu. I czy nie o to w gruncie rzeczy chodzi?

ezyr
O mnie ezyr

Mam bany u następujących zwolenników wolności słowa: Nicpoń, Free Your Mind, Publikacje Gazety Polskiej, thaer

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka